Pora spróbować podróży autostopem. Nie to żebym pierwszy raz tak gdzieś jechał, ale pierwszy raz daleko. Jaką autostop ma opinie to wiadomo – to bardziej niebezpieczne niż liczenie na emeryturę z ZUSu. Albo kierowca zabije autostopowicza, albo autostopowicz kierowcę. A może jednak nam obu uda się przeżyć?
Ukraina. To mój cel. Właściwie początkowo przymierzałem się do dotarcia aż do Mołdawii, ale szybko okazało się, że to mało realne czasowo. A że wymyśliłem sobie zobaczenie po drodze Kresów, to już w ogóle.
Zaklepałem sobie pierwszy nocleg we Lwowie – genialny hostel w ścisłym centrum za imponujące 10zł/doba (Niko Hostel, który szczerze polecam). Następnie zaopatrzyłem się w osiedlowym spożywczaku w profesjonalne kartony po herbacie i jakichś ciastkach i jazda na wylotówkę!
Do granicy dojeżdżam 4 samochodami. Chyba mam wyjątkowe szczęście, bo właściwie ani razu nie czekałem dłużej niż 15 minut. No może raz… kiedy wysiadłem sobie na drodze szybkiego ruchu. Niby była wielka zatoka autobusowa, widoczna z daleka, ale jakoś nikomu nie chciało się zwalniać z tych 140km/h… Tak sobie myślę, że w tym łapaniu znacznie pomógł mi wielki plecak, który twardo trzymałem oparty o nogę – było widać, o co mi chodzi i, że nie jestem seryjnym zabójcą, który 5 minut wcześniej uciekł z więzienia. Z takim bagażem raczej ciężko byłoby mi uciekać.
Samo przejście graniczne pokonuję dwoma samochodami. Kontrolę polską jednym, a kontrolę ukraińską drugim. To jest ciekawe, że obie kontrolują dokładnie tę samą ilość pojazdów, a mimo to nasz naszym posterunku jest niemal pusto, a na ukraińskim korek na kilka godzin stania. Naprawdę wymuszanie łapówek jest aż takie czasochłonne? Za namową mojego kierowcy wysiadam, mijam korek na piechotę i pytam pierwszego w kolejce, czy mogę się dosiąść. Oczywiście nie ma problemu. A czemu nie pokonuję przejścia piechotą? Otóż… nie ma takiej opcji. W Hrebennem pieszych dyskryminują.
Do Lwowa docieram wieczorem, dosłownie po kilku minutach łapania stopa. Plan jest prosty – znaleźć hostel, położyć się w miarę wcześnie spać i następnego dnia, z samego rana, już być na wylotówce w stronę Tarnopola. A plany mają to do siebie, że nie lubią być spełniane…
Niko, czyli przesympatyczny gospodarz hostelu daje mi klucz i po polsku tłumaczy, które zamki zamykać, a które nie – wbrew pozorom nie jest to takie oczywiste, bo trochę ich jest. Wchodzę do pokoju, wieloosobowego dormitorium, i niespodzianka (przykra) – jestem sam. Czyli z nikim nie pogadam, nikogo ciekawego nie poznam. Naprawdę szkoda, bo właśnie to uważam, za jedną z największych zalet sypiania w dormach…
No nic – to skoczę jeszcze tylko po butelkę wody (bo jakoś tak wyszło, że zapomniałem zabrać ja w trasę) i idę spać. Ale zaraz – jak to było z tymi zamkami… A klucze? Mówił żeby zostawiać, czy nie? Zapytam.
Odnajduję Niko w kuchni, gdzie przy jakichś przekąskach „imprezuje” z dwójką swoich znajomych.
- Chcesz iść do sklepu? Siadaj lepiej z nami! Moja córka wczoraj skończyła 24 lata i właśnie to świętujemy!
To, że córki tam nie było w żadnym wypadku nie przeszkadzało w świętowaniu. A jak już zaczęliśmy na całego świętować i opijać to tanim ukraińskim winem, w imponującej cenie 1 EUR za butelkę, to rano oczywiście miałem inne zmartwienia niż szukanie wylotówki… Na przykład takie żeby nie umrzeć.
Na wylotówce w kierunku Tarnopola zameldowałem się jakoś koło 12. Mimo, że ruch na Ukrainie w porównaniu do tego w Polsce jest bardzo niewielki, to dość szybko znalazła się życzliwa dusza, która mnie zabrała. Właściwie to dwie dusze – Sasza i Natasza. Okazują się być ludźmi niesamowicie życzliwymi i serdecznymi. Mieszkają kilkanaście kilometrów za Tarnopolem razem z pokaźną gromadką psów. Wspomniałem już, że na pace (bo to mini dostawczak jest) jedzie nami jeden z ich czworonożnych przyjaciół?
Fajnie się z nimi gada, bo wykazują się dużą wyrozumiałością dla moich wątpliwych umiejętności lingwistycznych jeśli chodzi o rosyjski. Mówią wolno, wyraźnie i bardzo się starają żebym zrozumiał – dość dobrze nam to wychodzi.
- Adam, a Tobie jest łatwiej, kiedy mówimy po rosyjsku, czy po ukraińsku?
Zaorane. Takiego pytania się nie spodziewałem. Jakoś tak głupio powiedzieć, że nie mam zielonego pojęcia, w jakim języku mówili do tej pory. Jak tu z tego wybrnąć…
- W sumie nie wiem, bo ukraiński jest bardziej podobny do rosyjskiego, a z kolei rosyjskiego uczyłem się przez kilka miesięcy.
W tym momencie poczułem nieskrywaną dumę z poziomu wyrafinowania mojej dyplomacji. Jeszcze trochę i może zostanę ambasadorem w USA. Natasza szczęśliwie tematu już nie drążyła i dalej mówiła w języku, który rozumiałem. Ale do tej pory nie wiem w jakim.
A czasu żeby pogadać mieliśmy sporo. Mimo, że odległość między Lwowem i Tarnopolem wynosi zaledwie 127 km, to jechaliśmy dobrych kilka godzin. Pomijając kilka postojów przy pomnikach, czy cmentarzach, to odpowiedź na pytanie „dlaczego tak długo” jest prosta – stan ukraińskich dróg nie jest zbyt dobry… „Nie jest zbyt dobry” to bardzo eufemistyczne określenie. Mniej więcej tak eufemistyczne, jak nazwanie gówna „naturalną substancją organiczną wydzielającą mało przyjemną woń”. O ile u nas mówimy o dziurach w drodze, to na Ukrainie raczej należałoby mówić o fragmentach drogi między dziurami. Nawet na ogólnych drogach międzynarodowych nawierzchnia jest tak zniszczona i wybrakowana, że kierowcy muszą jeździć slalomem. Jeśli nie, to jest pewne, że któreś koło w takiej dziurze zostanie.
- Adam, a w Tarnopolu, gdzie śpisz?
- Nie wiem jeszcze, wysiądę i dopiero się zastanowię.
- Nie, nie. Jakoś Ci pomożemy.
Sasza wyjął telefon i próbował ustalić adres jakiejś taniej „gastienicy”. Ktoś mu doradził „Czajkę”, ale na miejscu okazało się, że nic z tego. Nie żeby był aż taki ruch, że miejsc nie było; po prostu pani obsługująca miała muchy w nosie i coś jej nie pasowało. Trudno powiedzieć co – nie ten poziom językowy jeszcze.
- Adam, my tu w Tarnopolu mamy puste mieszkanie. Syn z żoną się wyprowadzili i ono jest teraz wolne. Mógłbym dać Ci klucze, a rano przyjadę je odebrać. Jeśli tylko nie przeszkadza Ci, że jest daleko od centrum.
Czy oni nie są cudowni? Spotykanie takich ludzi jest w podróżowaniu najpiękniejsze. Nie zabytki, nie kościoły i pałacyki. Właśnie tacy ludzie. A czy odległość do centrum mi przeszkadza? Hmm… biorąc pod uwagę, że bilet na trolejbus kosztuje zawrotne 0,24 zł…
- Żaden problem! Będę bardzo wdzięczny!
Sam Tarnopol jest miasteczkiem całkiem przyjemnym, ale nie ma tu nic szczególnego do zwiedzania – ot tak na 1 dzień, żeby się przejść, jest w sam raz. Najciekawsze jest chyba ogromne jezioro w samym centrum miasta. Cholera wie, czy sztuczne, czy naturalne, ale jego brzegi są bardzo przyjemnym miejsce żeby sobie posiedzieć i odpocząć.
Nagle oberwanie chmury. Ulewa. No dobra – może nie tak nagle, bo po kolorze nieba było wiadomo, że się będzie działo. Tak wyszło, że nie miałem nic przeciwdeszczowego więc biegiem ruszyłem na przystanek trolejbusowy. Biegną skręcam w prawo i wpadam centralnie na pomnik. Ciekawe kto to… zanim udaje mi się przeczytać, to w oczy rzucają mi się 2 flagi. Jedna niebiesko-żółta, ukraińska, a druga czerwono-czarna… Normalnie jakbym w mordę dostał. Podchodzę do cokołu, a tam dumnie widnieje napis „”Gieroj Ukrainy Stiepan Bandera”…
Ciekawe jest natomiast, co można usłyszeć od niektórych Ukraińców na temat UPA. Twierdzą oni, że wszystkie zbrodnie dokonane przez UPA… nie zostały dokonane przez UPA. Mówią, że to rosyjscy żołnierze przebierali się w mundury banderowców i w nich mordowali po to, aby winę zrzucić na UPA. Pytanie ilu Ukraińców tak uważa i, czy naprawdę w to wierzą. Ale jeśli tak, to trochę zmienia postać rzeczy – tak, jak wina nieumyślna jest znacznie mniejsza niż umyślna.