Pociąg Lwów – Moskwa, czyli jak babcia pistolet kupiła

Ten wpis powinienem dodać na początku, ale tak jakoś wyszło, że dodaję go na końcu. Mógłbym powiedzieć, że to po prostu moje przeoczenie, ale wolę wersję, że to celowa retrospekcja – tak jest mądrzej i ja wydaję się mądrzejszy.

Zdążyłem już wam opowiedzieć o tym, co wydarzyło się od czasu wyjazdu z Moskwy aż do powrotu. Ale będąc zupełnie szczerym w tej Moskwie nie wzięliśmy się znikąd – tak się złożyło, że dotarliśmy tam pociągiem z Lwowa…

Pociąg Lwów - Moskwa

Pociąg Lwów – Moskwa

Na lwowskim dworcu zjawiamy się ze sporym wyprzedzeniem – tak żeby na spokojnie sprawdzić, na który peron mamy przejść, czy nie potrzebujemy ogarnąć dodatkowych formalności związanych z biletami – faktycznie okazuje się, że bilety elektroniczne kupione przez internet musimy wymienić na „normalne” w kasie. Za przejazd zapłaciliśmy niecałe 300 zł. od osoby.

Sam budynek dworca jest tak piękny, że nie można nie powiedzieć o nim ani słowa. Gmach przywodzi na myśl jakiś szlachecki pałacyk. Główne wejście zdobią dwie rzeźby wykonane z białego, ale „cholerawiejakiego” materiału, a całość wieńczą bardzo estetyczne wieżyczki. Wnętrze i hala główna też niczego sobie – schludnie, czysto, żadnych meneli śpiących na ławkach i szczających po kątach, a podłoga aż się błyszczy. Jaka to daleka wizja w odniesieniu do naszych kolejowych cudeniek…

Dworzec kolejowy we Lwowie

Dworzec kolejowy we Lwowie

Idziemy na peron, bo okazuje się, że nasz pociąg już czeka. Ale jaki to pociąg! 15 – wagonowy kolos, ciągnięty przez ogromną lokomotywę, o wysokości blisko pierwszego piętra, jest tak długi, że „końca nie widać” – jakby to powiedział Szymon Majewski. I faktycznie – ostatnie wagony są na tyle niewyraźne, że nie ma pewności, do którego składu należą. Przejście od ostatniego wagonu do lokomotywy zajmuje na prawie 15 minut (!). Zabawne jest to, że kiedy u nas pociąg ma 7 wagonów, to już jest długi, a kiedy w Rosji ma 7 wagonów, to nie jedzie, bo nie ma z czym – jest za krótki. No dobra – jedzie, ale uważany jest za mały. A nasze rodzime składy przypominałyby w Rosji blaszane zabawki dla dzieci. Maaaaaamooooo! Kup mi taki!

To wszystko jednak pikuś – jeszcze nie wiem, że za chwilę po przeciwnym torze przejedzie dieslowska lokomotywa, długa na kilkadziesiąt metrów i posiadająca… przegub. W tym miejscu nastąpił opad szczęki gdyż aczkolwiek ponieważ tudzież, nigdy czegoś takiego nie widziałem.

Przegubowa lokomotywa

Przegubowa lokomotywa

Sympatyczna, ale bardzo konkretna i stanowcza prowadnica, w wieku około 40 lat, sprawdza nasze paszporty i bilety, a skoro jest „wsio haraszo”, to zaprasza nas do wagonu. Z wielkimi bagażami przedzieramy się wąskim korytarzem. O ile plecak jeszcze się mieści, to karimata kategorycznie odmawia współpracy – przywołuję ją do porządku za pomocą kilku tradycyjnych, polskich słów. Odwiązanie jej również okazało się pomocne. Nasze miejscówki są mniej więcej po środku wagonu (jak wygląda wagon „płackartny” pisałem tu – KLIK). Po chwili wdajemy się w pyskówkę z dwoma osobami, które ponoć mają miejsca obok naszych – właściwie to oni się wdają w pyskówkę z nami, bo my za cholerę nie rozumiemy co do nas krzyczą i czemu tak głośno. Dzięki temu, że wymachują rękami tak, jakby zamierzali strącić UFO, wnioskujemy, że chodzi o bagaże – ponoć ten schowek należy się im.  Po krótkich pertraktacjach udaje nam się wypracować rozwiązanie akceptowalne dla obu stron – fajnie, ale ja do dzisiaj nie wiem, po jaką cholerę się darli i co dokładnie chcieli powiedzieć. Znaczy wykrzyczeć – „Aaaaaaaaaaaa!!!”

Po pewnym czasie zaczyna się głupawka

Po pewnym czasie zaczyna się głupawka

Takie mamy szczęście, że okno w naszym „przedziale”, jako jedyne w całym wagonie jest zepsute. Czy naprawdę ze wszystkich 150 okien w tym cholerny pociągu akurat to musi być zepsute?! Musi. Zaklinowane jakimś drewnianym drągiem, który nie daje się usunąć, za cholerę nie chce się otworzyć. Co się dzieje w takim momencie? Oczywiście, że zza chmur wychodzi słońce, temperatura na zewnątrz rośnie do 30 stopni (albo i więcej), a ta wewnątrz ociera się o saunę – chociaż wtedy dałbym sobie rękę uciąć, że w saunie jest chłodniej. Tak – jak najbardziej, przed wyjazdem marzyłem o pięknej pogodzie, ale akurat ten dzień jest ze strony matki natury czystą złośliwością. A może po prostu nie chce płacić podatku od deszczu? Temperatura w środku jest tak nieznośna, że nawet nie da się po ludzku poleżeć, bo zaraz prześcieradło jest tak mokre, jakbym się posikał. A nie przypominam sobie żebym to zrobił. Zdjęcie koszulki jest czymś koniecznym, a głowę wystawiam na korytarz, bo tu jest chociaż minimalny przeciąg. I tak sobie będziemy radośnie jechać przez kolejne 24h… Jak to dobrze, że pewna życzliwa pani z wózkiem chodzi w tę i z powrotem i sprzedaje pyszne, zimne browary za jedyne 4,4 zł!

Co ciekawe, o ile picie piwa jest całkowicie legalne, o tyle z bardziej wyskokowymi trunkami należy się chować, bo pociąg… ma własny patrol milicji, który, jak kogoś nakryje wlepia mandaty.

W pociągu Lwów - Moskwa

W pociągu Lwów – Moskwa

W miarę, jak zbliżamy się do granicy rosyjsko-ukraińskiej, pociąg zamienia się w obwoźny Stadion Dziesięciolecia – handel czym popadnie kwitnie. Królują przenośne kantory, oferujące sprzedaż rubli, po „dobrym kursie” , ale nie mniejszy jest wybór wszystkiego co można by uznać za pamiątkę, czy podarunek przywieziony z zagranicy – pamiątki z Ukrainy, ale Made in China of kors. Królują wszelkiej maści zabawki, które poziomem wykonania nie grzeszą – przypominają raczej takie typu „zrób to sam”.

- Maszinki, matocykli, lalki, zajciki! Maszinki, matacykli, lalki, zajciki! – wrzeszczy potężna, tłusta baba, z równie potężnymi torbami wypchanymi towarem, przeciskająca się z trudem przez korytarz, który zdecydowanie nie jest przystosowany do rozmiaru XXXXXXL. Tuwim pewnie opisałby to tak: „Idzie przez wagon lokomotywa. Wielka, potężna i pot z niej spływa. I tłusta oliwa…”

Kiedy tylko ktoś wyrazi choćby cień zainteresowania, albo coś powie, albo spyta obojętnie o co – zaczyna się prezentacja. Ale jaka! Prawdziwa tyrada, której za cholerę nie da się przerwać – mniej więcej tak, jak wtedy, kiedy dzwonią sprzedawcy garnków i nie chcą przyjąć do wiadomości, że akurat ich nie potrzebujesz, bo odżywiasz się energią kosmiczną, a tej przecież nie trzeba gotować. Ja przynajmniej wcinam na surowo. Karolina nieśmiało i chyba nieopatrzenie zapytała, czy może zrobić zdjęcie. I się zaczęło… Ogromna kobieta przysiadła sobie na skraju jednego z łóżek (aż dziw, że wagon się nie przechylił na tę stronę) i rozpoczęła pokaz, wyjmując z przepastnej torby kolejne chińskie zabawki. A czego to ona nie miała – lalki, samochodziki, maskotki, figurki, wisiorki, pistolety i pluszową małpkę. I właśnie tę ostatnią za wszelką cenę postanowiła sprzedać Karolinie. Na nic zdaje się odmawianie, dziękowanie i ponowne odmawianie – dalej jest kup i kup. Zdesperowana Karolina postanawia wyjaśnić namolnej pani, dlaczego nie może małpki przygarnąć.

"Klimatyzacja" we własnym zakresie

„Klimatyzacja” we własnym zakresie

- Pieszkom w hory z małpką to nie – zdanie w języku polsyjskim, znaczące mniej więcej tyle, że idziemy w góry, gdzie noszenie małpki na plecach nie jest dobrym pomysłem, okazuje się być skuteczne i namowy ustają. Chociaż do tej pory mam dziwne przeczucie, że ustały tak naprawdę w wyniku całkowitego braku możliwości porozumienia się. Tak, czy tak to zdanie będziemy wspominać jeszcze wiele razy…

Na następną klientkę nasza sprzedawczyni nie musiała długo czekać – nieskrywane zainteresowanie kolorowymi gadżetami okazała, podróżująca na sąsiednim łóżku babcia. Z zaciekawieniem oglądała kolejne zabawki, układając je obok siebie i tworząc tym samym prawdziwą kolekcję, prawdziwej chińszczyzny – brakowało tylko zupki chińskiej robionej w Radomiu. A im bardziej było kolorowe tym bardziej jej się podobało. Łatwo sobie wyobrazić, jak jej się oczy zaświeciły, gdyby handlarka wyciągnęła zabawkowy pistolet, który po naciśnięciu spustu mruga, świeci, gra i robi pif paf – czyli wszystkie te rzeczy, którymi jarałem się jako kilkuletni chłopiec. No dobra – jaram się dalej. Tak samo teraz jarała się ta, skądinąd sprawiająca wrażenie sympatycznej i życzliwej, babcia. Jak się zaczęła bawić, to zapomniała o bożym świecie – przypomniały jej o nim dopiero, nawołujące do kupna, pochrząkiwania sprzedawczyni. A chrząkała tak, że gdybym nie wiedział o co chodzi, to pomyślałbym, że postanowiła nas poczęstować gruźlicą. Poczęstunek jednak okazał się być skuteczny, bo stało się – transakcja doszła do skutku, a babcia jeszcze długo bawiła się swoją nową zabawką. Ja natomiast uświadomiłem sobie, jak mało wiem o nowoczesnych technikach sprzedaży.

Ciekawy jestem, na co za kilkadziesiąt lat my będziemy reagować tak, jak ta pani na świecący i grający pistolet…

Kijów: A może nie wychodźmy z autobusu?
Moskwa - miasto olbrzymów

  • kikivonmolsa .

    ja znam odpowiedz! na owoce i warzywa! takie prawdziwe i soczyste, niepokolorowane, z nasionami, o normalnej figurze, oblepione glina z robakiem niespodzianka.

    • Szwendalus

      Strach to mówić, ale możesz mieć rację :P

      • kikivonmolsa .

        nie nadajesz sie…teraz wlasnie planuje odwiedzic rodzine we Lwowie, do Moskwy pojechac tym pociagiem, a z Moskwy transsybirem do Pekinu. Dzieki… -.-

        • Szwendalus

          Chyba nie rozumiem. Do czego się nie nadaję?

          • kikivonmolsa .

            Wlasnie, że się nadaje(sz) – ponieważ twój artykuł zachęcił mnie do takiego wyjazdu. A to „nie” to taki wyraz sympatii. Planujesz jakąś podróż w tym roku?

          • Szwendalus

            Zainspirowanie kogoś to jedna z najprzyjemniejszych rzeczy związanych z prowadzeniem bloga :) Cieszę się, że mi się udało :) Pewnie, że planuję, ale jeszcze nie podjąłem ostatecznej decyzji gdzie. Najbliżej mi teraz do Bałkanów lub Azji Centralnej.

  • Zeflik śloncki górol-włóczykij

    Dworzec we Lwowie przecież jest zbudowany przez Polaków – to była Polska pod austriackim zaborem! A „płackarta” – to jest bilet 4-tej (czwartej) klasy! To jest błąd powtarzany przez WSZYSTKICH podróżujących na wschód od Polski! Po prostu klasa luks dzieli się na czteromiejscowe przedziały i na dwa razy droższe dwumiejscowe! I „kupe” jest trzecią klasą, „płackart” jest czwartą, „obszczij” piątą, a „prigorodskij” – szóstą! polski gorol ślonski Zeflik – włóczykij! ps. a tak w ogóle to ciekawe te artykuły, masz niezły język! Zeff