Kim jestem?
Adam Zegiel. 25 – letni Warszawiak, z zamiłowania podróżnik, fotograf.
Podróżuję odkąd… odkąd pamiętam:) Zaczęło się od wyjazdów i wycieczek z rodzicami. A to wypad w Tatry, a to kilka dni w Krakowie, innym razem spacer brzegiem morza, a po drodze… może ruiny jakiegoś zamku? Albo jakaś jaskinia? Tylko nie siedźmy bezczynnie! Kiedy gdzieś jechaliśmy pytanie brzmiało nie „ile godzin dziennie będziemy leżeć plackiem na plaży” tylko „gdzie pójdziemy/pojedziemy, co zobaczymy, co zwiedzimy?” Na nudę i obiboctwo nigdy nie było czasu! I tak rodzice zasiali we mnie ziarenko ciekawości… A co jest za rogiem? A jak wygląda następna ulica? A ten budynek? Ciekawe co jest w środku… a za tym lasem? Chodźmy sprawdzić! Jeszcze kawałek, jeszcze tylko ten krótki szlak, tylko ta ścieżka!
Nieodparta chęć poznawania, odkrywania i doświadczania nie dawała (i dalej nie daje) mi spokoju. Cały czas myślę, co jeszcze… gdzie by tu jeszcze… jak by tu jeszcze… mam wrażenie, że to już nałóg. Uzależnienie. Od emocji, od przygód, od zmian.
Pierwsze wyjazdy? Słowacja, w wieku 11 lat, Niemcy w wieku 13 i 15, Litwa, Austria, Włochy, Watykan w wieku 16 lat. Ależ to były atrakcje! To nic, że najczęściej były to krótkie jednodniowe wypady, liczył się fakt, że byłem za granicą! Mam stempel w paszporcie (załapałem się jeszcze na pieczątkę niemiecką – kto dzisiaj pamięta w ogóle, że taka istnieje:P)! A jak jeszcze udało mi się odwiedzić stolicę… ach… to była duma! Ale z czasem zaliczanie przestało mnie kręcić… chciałem czegoś więcej… powiedzenie „apetyt rośnie w miarę jedzenia” jest absolutnie prawdziwe. Miałem 17 lat, kiedy wymyśliłem sobie wyjazd do Finlandii. Chciałem ruszyć zaraz po skończeniu 18 lat. Sam. A właściwie nie tyle sam, co na własną rękę. Bez katalogów, bez przewodnika, bez biur podróży. Za to z wielką satysfakcją. Tygodnie, miesiące czytania przewodników, ślęczenia nad mapami, czytania blogów i porad ludzi, którzy byli, szacowanie kosztów i oczywiście zarabianie i odkładanie pieniędzy… bo z nieba jakoś nie chciało spaść. W końcu nadszedł sierpień 2008. Wyjazd był niesamowity, fantastyczny, inspirujący, był wspaniałą przygodą. Ale to nie było najważniejsze. Najważniejsze było to, że uświadomił mi, że wszystko, w tym każda podróż (nawet do najbardziej niegościnnych miejsc na świecie) jest tylko kwestią organizacji, przygotowania i determinacji. Po powrocie już nie myślałem o tej odległej, wręcz mitycznej zagranicy. Wszystko stało się realne – na wyciągnięcie ręki (a właściwie skrzydła samolotu). Wszystko sprowadza się do determinacji – również, a może przede wszystkim w tej najtrudniejszej kwestii – odkładania pieniędzy. Chcieć to móc – jestem tego pewny.
Co było dalej? Dalej było… dalej, trudniej, ambitniej i oczywiście ciekawiej. W 2010 – Gruzja, w 2012 – Ukraina i Rosja (podróż słynną Koleją Transsyberyjską), w 2013 – ZEA i… Iran (wbrew pozorom i temu co się mówi w telewizji, Iran nie składa się tylko z instalacji do wzbogacania uranu). A za rok? Birma. To będzie wstęp do projektu, który od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie, a który chciałbym zrealizować właśnie w tej części świata… Będę o nim informował;)