Co o rewolucji islamskiej sądzą zwykli Irańczycy? Dlaczego najpierw jej chcieli, a potem zmienili zdanie? Dlaczego ludzie w autobusach przestali ustępować miejsca mułłom? Czy Irańczycy naprawdę chcą prawa szariatu? Co sądzą o rządzących ajatollahach? Jaki jest ich stosunek do Imama Khomeiniego?
Kiedy myślisz „Bliski Wschód”, do głowy przychodzą Ci od razu obrazy pokazujące tłumy rozwrzeszczanych ludzi, o twarzach wykrzywionych grymasem nienawiści, strzelających z kałachów w powietrze i nienawidzących w wszystkiego, co zachodnie, lub choćby niewystarczająco islamskie. Tak nam to pokazuje telewizja. A my tak często nawet nie próbujemy się zastanowić, czy tak rzeczywiście jest, a jeśli nawet to, czy wszędzie? Czy w każdym kraju? Czy każdy naród chciałby szerzyć islam nawet w innych galaktykach? Arogancko mówimy, że „tam” „wszyscy” tacy są i zmieniamy kanał. A tymczasem „tam” są różne kraje, różne narody i, jak się okazuje, nie wszystkim jest po drodze z islamem, nie mówiąc już o jego radykalnej wersji…
Przyznaję bez bicia, że również miałem skłonności do takiego myślenia. Jechałem do Iranu niby bez uprzedzeń, ale z drugiej strony kilkanaście lat prania mózgu przez media zrobiły swoje. Spodziewałem się, że każdy będzie mnie próbował nawracać, że w radiu usłyszę tylko i wyłącznie Koran, że spotkam ludzi będących gorliwymi muzułmanami, którzy w najlepszym razie będą krzywo patrzeć na wszystko, co europejskie. Kiedy wsiadałem do pierwszej taksówki, którą chciałem się dostać z lotniska do centrum Teheranu, spodziewałem się, że kierowca „uraczy” mnie jakąś religijną muzyką.
A on uraczył mnie Ricky’m Martinem. To samo w sobie jest tak wymowne, że komentarza nie wymaga.
Irańczycy wiernie przestrzegają wszystkich zasad islamu? Przestrzegają tylko na tyle, na ile muszą żeby nie mieć kłopotów. I na pewno nie wiernie. Alkohol jest „haram”, czyli zabroniony więc prywatne bimbrownie w domach nie są rzadkością. Facebook jest nielegalny więc wszyscy mają. Telewizja satelitarna jest zabroniona więc wszyscy oglądają. Kobiety muszą zakrywać włosy więc zakrywają tak, żeby jak najwięcej odkryć. Couchsurfing jest nielegalny więc znalezienie hosta nie jest problemem.
Oni udają, że nic z tych rzeczy nie robią, a rząd udaje, że w to wierzy. Dlaczego? Dlatego, że brodaci duchowni boją się kolejnej rewolucji – wiedzą, że nie mają poparcia w narodzie i obawiają się dokręcić mu śrubę. Nie jest tajemnicą, że im nie chodzi wcale o religię i jej wartości. Chodzi im o to samo, o co wszystkim rządzącym na świecie. O koryto. I dlatego pod ich nosami i za ich przyzwoleniem szerzy się zachodnie „zgorszenie”. Pod postacią Facebooka na przykład.
Powiesz – „ależ ci Irańczycy są fałszywi skoro wierzą w coś, a próbują to obejść”. Nie są fałszywi, bo wprost mówią, że nie zgadzają się z tymi zakazami i nie uznają ich słuszności. To nie jest tak, że „jak piję w domu, to Allah nie widzi”. Nie. Oni wprost mówią, że piją alkohol i oglądają MTV, bo nie widzą w tym nic złego.
No właśnie. Kwestia religii. Wydawałoby się, że wszyscy są gorliwymi muzułmanami, którzy będą Cię nawracać na jedyną słuszną drogę. Wydawałoby się, że, jak powiesz „jestem Chrześcijaninem” to się skrzywią i w najlepszym przypadku nie skomentują. Nie skrzywią się, ale faktycznie – skomentują. A komentarz będzie brzmiał mniej więcej tak: „To fajnie, bo, tak naprawdę, wierzymy w tego samego Boga”. W moim odczuciu świadczy to o dużej dojrzałości religijnej i rozumieniu tego, o co naprawdę chodzi w jakiejkolwiek religii. Oczywiście mowa o tych, którzy są wierzący, bo poznałem też w Iranie wielu ateistów. Nieźle nie? Ateizm był zdecydowanie ostatnim z moich skojarzeń z Iranem. Już prędzej pomyślałbym chyba o Muminkach.
Irańczycy starają się osłabiać reżim na tyle, na ile mogą. W ostatnich wyborach prezydenckich, zdecydowaną większością głosów, wygrał Hassan Rouhani – polityk najmniej konserwatywny ze wszystkich dopuszczonych do wyborów przez… a jakże, Alego Chameneiego – najwyższego przywódcę duchowo-politycznego Iranu bez którego zgody nic w tym kraju się nie dzieje. O Rouhanim dość powiedzieć, że kilka dni temu oficjalnie złożył życzenia z okazji nowego roku… Izraelowi (spora różnica, jeśli wziąć pod uwagę, że jego poprzednik średnio raz w miesiącu groził temu krajowi wymazaniem z mapy świata). Gdyby w wyborach startował polityk jeszcze bardziej liberalny, to najprawdopodobniej wygrałby w cuglach.
A rewolucja islamska? – zapytasz – Przecież sami tego chcieli, kiedy obalali prozachodnią monarchię w osobie Mohammada Rezy Phalaviego. Właśnie nie do końca tego chcieli… Już wyjaśniam.
Ostatniego dnia mojego pobytu w Iranie przechadzałem się po miejskim parku, kiedy zostałem zagadnięty przez faceta, około 50 lat, siedzącego na jednej z ławeczek. Przysiadłem się i po standardowej gadce na luźne tematy, zaczęliśmy rozmawiać o polityce. Po nitce do kłębka, zaczynając od tego „jak jest teraz”, a potem przechodząc do tego „jak było kiedyś”, doszliśmy do kwestii islamskiej rewolucji, która miała miejsce w roku 1979. W jej wyniku Mohammad Reza Shah Palavi został odsunięty od władzy, a władzę przejęli brodaci ajatollahowie z Imamem Khomeinim na czele. Tym samym Iran przekształcił się z monarchii konstytucyjnej w republikę islamską. Nieoczekiwanie rozmowa ta okazała się być jedną z najciekawszych, jakie odbyłem w tym kraju…
Ale najpierw kilka słów wstępu. Dlaczego w ogóle wybuchła rewolucja? Szachowi zarzucano rozrzutny tryb życia (skąd my to znamy…) oraz brutalne tłumienie demonstracji i prześladowania opozycji. Przyczyniły się też do tego zbyt śmiałe, liberalne reformy szacha i, przede wszystkim, pogarszająca się sytuacja gospodarcza. Nagle pojawił się Ruollah Khomeini i obiecał złote góry po przejęciu władzy. Ludzie obdarzyli go zaufaniem, ale okazało się, że nie był to dobry pomysł – po wygranej rewolucji zaczęły się czystki jeszcze brutalniejsze niż te za szacha. Nie owijając w bawełnę – Irańczycy zostali wydymani, ale na odwrócenie tego było już za późno. Krótko mówiąc standardowy schemat rewolucji (nie inaczej było przecież na Kubie…).
Przy całej swojej niechęci dla obecnego reżimu, mój rozmówca powiedział mi, że jest jednak jeden pozytywny efekt tej rewolucji:
- Ludzie zrozumieli, o co tak naprawdę chodzi duchownym. Przed rewolucją duchowni byli darzeni ogromnym szacunkiem. Kiedy mułła wchodził do autobusu, ludzie natychmiast ustępowali mu miejsca. Irańczycy byli przekonani, że są to ludzie głęboko religijni, stawiający wiarę ponad wszystko. Brutalne czystki zaraz po rewolucji, prześladowania okrutniejsze niż przed rewolucją i brak poszanowania jakichkolwiek praw człowieka – w tym również prawa do życia – otworzyły ludziom oczy. Zrozumieli oni, że od samego początku wcale nie chodziło o islam tylko o władzę i pieniądze. W tej chwili ludzie są nieufni względem duchownych nie mówiąc już o okazywaniu szacunku. Ten sam mułła w autobusie będzie musiał postać i znosić jednocześnie pogardliwe spojrzenia innych. Świadomość ludzi w tej kwestii jest nie do przecenienia.
I faktycznie trudno znaleźć w Iranie kogoś, kto by popierał obecne władze. Mnie się ta sztuka nie udała. Natomiast nie zapomnę sytuacji, jaka miała miejsce w jednej z kebabowni w Shiraz…
Zamówiłem kawałek mięsa, usiadłem przy barze, a koło mnie leżał banknot o wartości 10 000 riali – reszta, którą mi wydał sprzedawca. Jako, że 10 000 riali to ledwie 1zł, to pomyślałem, że najpierw zjem, a potem go schowam. Celowo odwróciłem się nieco plecami do innych klientów, bo liczyłem, że zanim ktoś mnie zagadnie, to zdążę zjeść. Nie tym razem. Czuję, że ktoś mnie szturcha. Uśmiech na twarzy, odwracam się, ale, jak się okazało, mój niedoszły rozmówca nie mówił po angielsku. Spojrzał tylko na mnie, pokazał palcem, znajdującą się na owym banknocie podobiznę Imama Khomeiniego, a potem przejechał kantem dłoni po szyi w bardzo wymownym geście… Tak wymownym, że niech służy za podsumowanie.