„Egipskie” miasteczko, zamek z błota i… fabryka kupy

Po niezobaczeniu ognia w jednej z najważniejszych świątyń ognia ruszamy dalej. W planach mamy jeszcze gliniany zamek, miasteczko wyglądające, jak starożytna oaza na pustyni i fabrykę kupy. Tak, kupy. To nie pomyłka. I nie, nic nie piłem.

Meybod – „egipskie” miasteczko

Ale zanim tam dotrzemy podejmujemy próbę wytłumaczenia kierowcom, że chcemy spróbować kebaba wielbłąda, ponoć bardzo popularnego w tych okolicach. Panowie chyba zrozumieli, o co nam chodzi (nie jest to oczywiste, bo ich znajomość angielskiego jest tylko trochę większa niż żadna). Mówią, że oczywiście wiedzą, gdzie, że znają jaką świetną knajpkę i natychmiast tam jedziemy. Ja już oczami wyobraźni rozkoszuję się delikatną wielbłądziną w sosie czosnkowym, z  suróweczką i w ogóle…

- Sorry, closed – zmartwiony głos taksówkarza brutalnie przerywa moje marzenia.

A może panowie po prostu nie zrozumieli o co nam chodzi? Może sądzili, że szukamy nie kebaba z wielbłąda tylko wielbłąda z kebabem? No nic – tak, czy tak będziemy musieli się zadowolić jakimś „zwykłym” irańskim żarciem.

Zamek Narin Qal’eh – 2000 lat historii

Jedziemy do Meybod – niewielkiego miasteczka, w którym zachował się zamek Narin Qal’eh. Budowla w niemal całości zbudowana z mieszaniny błota i rożnych dodatków, powstała minimum 2000 lat temu (chociaż pojawiają się głosy, że tych tysięcy może być nawet 7…). Jak na swój wiek jest w imponująco dobrym stanie. To jest naprawdę niesamowite, że ludzie nieposiadający profesjonalnych narzędzi, wykorzystujący prymitywną technologię i (teoretycznie) całkowicie nietrwałe materiały, potrafili stworzyć coś, co przetrwało tysiące lat. A my w XXI w., mamy technologię pozwalającą nam polecieć w kosmos, a to co budujemy po kilku, kilkunastu latach wymaga remontu…

Meybod

Zwiedzanie Narin Qal’eh jest płatne, a jakże. Pani w kasie z uśmiechem kasuje po 100 000 IRR, czyli po jakieś 10 zł. Mimo, że sam zamek wewnątrz wcale nie jest inny niż z zewnątrz – i tu i tu tylko glina i błoto – to widok z murów na leżące obok miasteczko jest wart zapłacenia tej ceny. Od zamku aż do podnóży malujących się na horyzoncie gór rozciągają się tysiące malutkich, w większości jednopiętrowych domków, o ścianach tak żółtych jakby były z piaskowca. Chociaż prawdopodobnie to samo błoto. Widok jest niesamowicie malowniczy, a miejscowość wydaje się być jakby zawieszona w czasie. Tradycyjne zabudowania kontrastują z zaparkowanymi obok samochodami i przymocowanymi do ścian elementami instalacji elektrycznej. Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, to moim pierwszym skojarzeniem była starożytna oaza w dawnym państwie faraonów… Słowo daję widok jest taki, że odruchowo zaczyna się wypatrywać piramidy Cheopsa :)

Meybod – „egipskie” miasteczko

Jest jeszcze jedna perełka w Meybod. Chociaż „perełka” może nie jest tu właściwym słowem, bo mówimy o fabryce… kupy. Ta fabryka to nic innego, jak masywna, szeroka wieża o wysokości może kilkunastu pięter, której ściany od wewnątrz kryją około 4000 malutkich półeczek, na których kiedyś urzędowały gołębie. A wiadomo, co gołębie lubią robić najbardziej… To co narobiły (dosłownie) gołębie było wykorzystywane przez mieszkańców jako nawóz… Naturalnie, ekologicznie, skutecznie i tanio!

Wewnątrz fabryki kupy

Chak Chak - świątynia ognia bez ognia
Orwell pełną gębą: 10 minut = 2 godziny