Jadąc na irańskie wybrzeże Morza Kaspijskiego, liczyłem na to, że popływam. Nie popływałem, bo pływało w nim wszystko. Atlantyda i „złoty pociąg” spod Wałbrzycha też.
Jeszcze tego samego dnia, po zjechaniu z gór motocyklem, dotarłem nad Morze Kaspijskie. Pomijając, że chciałem być fajny i móc powiedzieć, że Iran zjechałem cały „od morza do morza” i pomijając, że nad Morzem Kaspijskim jeszcze nie byłem i zamierzałem, jak mały dzieciak, jarać się zanurzeniem ręki w „nowym” morzu, to po cichu liczyłem, że się w nim wykąpię, popluskam, popływam.
No dobra. To nie było żadne ciche liczenie, to był całkiem konkretny plan. Wyobrażałem sobie plażę z pięknym piaskiem, błękitną wodę, delfiny.
Właściwie to delfinów nie oczekiwałem, ale wymyśliłem je pisząc to żeby opis był barwniejszy. Tak, czy tak – chciałem popływać. Ale najpierw…
Tankowanie. Kierowca wiozący mnie wzdłuż wybrzeża do miasteczka, w którym chcę się zatrzymać, musi zatankować. Podjeżdża pod dystrybutor, wkłada pistolet do baku i za 3 zł tankuje 10 litrów. Moja szczęka w tym czasie z głośnym hukiem uderza o asfalt poniżej. Cena 1 l benzyny w Iranie? 0,30zł.
- A w Polsce ile?
- Prawie 2 USD (2013 r.)
W tym momencie to szczęka kierowcy z równie głośnym hukiem walnęła w podwozie auta. Dobrze, że auto nie walnęło w coś innego, bo kierowca oczywiście patrzył na mnie. W Iranie na drogę patrzą tylko mięczaki.
Hotel. Zanim pójdę nad morze, zostawię plecak, coś zjem i chwilę odpocznę. Leżę na łóżku, patrzę w sufit, a na suficie nad moją głową jest strzałka. To tak na wypadek gdybym chciał się pomodlić i nie wiedział, w którym kierunku jest Mekka. O wszystkim pomyśleli w tym hotelu. O wszystkim.
Nad morze mam dość daleko. Mimo, że w linii prostej to rzut beretem, to muszę iść dookoła żeby nie przedzierać się przez chaszcze i inne sympatyczne rośliny.
W końcu ostatnia prosta. Jest! Jest morze na horyzoncie! Jeszcze parę kroków i będę na plaży!
Eeee… na czym? To jest… plaża?
To może kawałek dalej. Tak – na pewno dalej będzie lepiej. Jedno brudne miejsce nie oznacza, że wszystkie takie są. A może jednak…
No nie wierzę. Nie wierzę po prostu! To ja tu się mozolnie przez góry przebijam żeby popływać w Morzu Kaspijskim, chociaż nogi zamoczyć, ochlapać się, a tu taka niespodzianka.
Jeśli morze wyrzuca taki syf, to pytanie, co jest na dnie i co jeszcze w nim pływa. Różności tyle, jakby na dnie była Atlantyda. Tak! Znalazłem zaginiony ląd! Może chociaż znaleźne dostanę! Chociaż zaraz… to było miasto pełne złota, a nie śmieci.
Tak, czy tak przysiągłbym, że w tym morskim śmietnisku można znaleźć wszystko jeśli się dobrze poszuka. „Złoty pociąg” ukryty przez nazistów pod Wałbrzychem? Proszę bardzo. Niemiecki u-boot? Bez problemu. Wioska Smerfów? Mówisz masz. Zastawiasz się „Gdzie jest Nemo?” …
Najlepsze jest to, że musiałem przyjechać aż do Iranu żeby uświadomić sobie jedną bardzo ważną rzecz. Rzecz o znaczeniu wręcz egzystencjonalnym. Dopiero tutaj. Dopiero obserwując ten morski śmietnik zrozumiałem to.
Zrozumiałem, gdzie trafiają skarpetki pożarte przez nasze pralki.