W Iranie listy wyborcze układa ajatollah. W Polsce 4 szefów partii. Naród nie ma na nie wpływu. Kandydaci niezależni nie istnieją.
Podróżując po Iranie miałem okazję poznać mnóstwo miejscowych ludzi. Jak już się trafił ktoś, kto znał angielski w stopniu przewyższającym mój irański (czyli większym niż zero) to zaczynała się rozmowa. O polityce. A jakże! O czym byśmy nie rozmawiali na początku to i tak zawsze kończyliśmy na polityce. A, jak polityka, to nie mogło zabraknąć pogadanki o niedawnych wyborach prezydenckich w tym kraju. A skoro już jesteśmy przy wyborach…
W Iranie pomimo demokratycznej obudowy, rządzi najwyższy przywódca duchowo-polityczny. W tej chwili jest to ajatollah Ali Chamenei. Rzadko, kiedy widać go w telewizji, oficjalnie rządzi prezydent wybierany przez naród, a ostatnie wybory nawet o dziwo były w miarę uczciwe i niesfałszowane. A kto wybiera kandydatów?
Ali Chamenei. Ze wszystkich kandydatów, którzy chcą startować, to on wraz ze swymi doradcami, wskazuje tych, których dopuszcza do wyborów. W tych „demokratycznych” wyborach nie może wystartować nikt, kto nie uzyska jego akceptacji. Czyli mimo, że prezydenta wybiera naród, to tych, których można wybierać wskazuje jeden człowiek. Nawet jeśli wskaże wybór między dżumą, a cholerą, to naród nie ma wyjścia. Musi zdecydować na co woli umrzeć.
A w Polsce? W Polsce jest… bardzo podobnie. Nie mamy wprawdzie najwyższego przywódcy duchowo-politycznego, bo to jakoś za bardzo kułoby w oczy i źle by wyglądało w telewizji. Mamy demokratyczny ustrój, głosujemy na tych, na których chcemy głosować i tym powierzamy władzę. A świstak siedzi i zawija je w te sreberka. Załóżmy, że ja chcę głosować na ciebie, a ty na mnie. Możemy? Ups… nie ma takiej opcji. A na sąsiada? Ups… też nie ma takiej opcji. Dlaczego? Bo żaden z nas nie należy do żadnej z głównych partii.
Powiesz, że każdy może startować, jako niezależny kandydat. Teoretycznie. Bo praktycznie, system w Polsce jest tak skonstruowany, że finansowo nie może sobie na to pozwolić nikt, kto nie ma na nazwisko Kulczyk. To tak, jak z założeniem linii lotniczej. Teoretycznie każdy z nas może to zrobić, a praktycznie fundusze potrzebne na start są tak wysokie, że jest to nierealne.
I tu dochodzimy do sedna. Na kogo możesz głosować? Na tego kto znajdzie się na liście wyborczej. A kto układa listy wyborcze? Szefowie partii. Biorą przy tym pod uwagę głos obywateli? No właśnie. Czterech ludzi autorytarnie decyduje, na kogo możesz głosować, a na kogo nie. Ktoś podpadł partyjnemu bossowi? To skreślamy go z listy wyborczej. Nie ważne, że ten człowiek cieszy się poparciem np. miliona Polaków. Boss go skreśla i swoje poparcie możesz sobie wsadzić. W zamian boss daje ci wybór między tym, który liże mu cztery litery, a tym, który robi inne rzeczy rodem z filmów porno. Nie podoba ci się to? To bez znaczenia – i tak, któryś z nich zostanie wybrany nawet jeśli do urn pójdzie 15% obywateli.
W Iranie listy wyborcze układa najwyższy ajatollah z doradcami. W głębokim poważaniu ma zdanie obywateli. W Polsce te same listy układa 4 szefów partii. W głębokim poważaniu mają zdanie obywateli. W obu przypadkach, na kształt tych list naród nie ma żadnego realnego wpływu. Dostaje możliwość wyboru między dżumą, a cholerą i musi decydować. A jeśli nie ma zasadniczych różnic, to znaczy to, że Iran jest demokratycznym, czy, że Polska jest totalitarna?