Iran – prawie, jak polska kolonia

Jaskinię Ali Sadr zwiedziłem, niemal zostałem ulicznym sprzedawcą daktyli więc pewnie nic mnie tu już zaskakującego nie spotka. Pora zmienić miejsce. Zamierzałem jechać na południowy zachód. Chciałem tam zobaczyć zabytkowe systemy irygacyjne. Wiem, wiem, jak to brzmi, ale wygląda znacznie lepiej. Przynajmniej na zdjęciach.Ostatecznie jednak postanowiłem jechać do Esfahanu, czyli ciekawego miasta położonego w centralnej części kraju. Miasto to jest jednym z najładniejszych z najbardziej turystycznych w Iranie. Chociaż mam wrażenie, że powiedzenie „turystyczne miasto w Iranie” jest tak samo sensowne, jak 3-dniowe świeże skarpetki.

Iran

Iran

Idea autobusu VIP, którym jechałem do Esfahanu, jest w ogóle tak genialna, że trzeba o tym opowiedzieć. Więc kiedyś o tym napiszę. Tymczasem całą noc na zmianę próbowałem zasnąć i zerkałem kątem oka na irański film. Nie to żebym tak dobrze znał perski; po prostu były angielskie napisy. Ta produkcja, to w ogóle jakiś fenomen, bo puszczali ją w każdym, dosłownie każdym autobusie. Opowiada o jakiejś lasce, która kogoś zamordowała i się ukrywa. A może było odwrotnie? Może to ona ucieka przed mordercą? Nie czepiajmy się szczegółów.

Irańskie nocne autobusy mają, oprócz samych właściwie zalet, jedną brzydką cechę – uparcie przyjeżdżają do celu za… wcześnie. Powiesz, że to super, że więcej czasu, że świetnie. Niby tak. Pamiętaj tylko, że jest godzina 4 albo 4:30 rano…

Dworzec autobusowy w Esfahanie jest całkiem spory; jakby nie było dziesiątki, jak nie setki, autobusów walących tutaj z całego kraju, gdzieś trzeba upchnąć. Poczekalnia jest dość nowoczesna i mieści wiele małych sklepików. I kafejkę interenetową, w której nie działa nawet tak kluczowa, podstawowa, życiodajna, nieodzowna, niezbędna, niezastąpiona strona, jak Facebook. To nawet nie wina łącza, czy komputerów – po prostu bogobojny rząd irański stwierdził, że fejs to siedlisko zła i trzeba go zwalczać.

Jest kilka minut po 5 rano. Siedzę z moimi klamotami na stylowym, plastikowym krzesełku i czekam. Czeka aż godzina zrobi się trochę bardziej ludzka żebym mógł sie skontaktować z gościem, który zgodził się  mnie przenocować. Ma na imię Ahmad i na Coachsurfingu podesłał mi swój numer żebym się odezwał, jak będę. Więc jestem. Voila! (czyt. Włala!) Koło 6 wysłałem SMSa. Cisza. Żadnej odpowiedzi. Koło 7 dzwonię. Cisza. Brak odpowiedzi. Dziwna sprawa – dzień wcześniej pisałem, że będę rano, a Ahmad odpisał, że ok. Myślę sobie, poczekam do 8 i, jak dalej nie będzie żadnego kontaktu , to ogarniam jakiś hostel. Nie będę przecież cały dzień „zwiedzał” krzesła pod swoim tyłkiem.

Tak sobie siedzę przymulony, zerkam co parę minut na zegarek, kartkuję po raz setny przewodnik po Iranie. Niestety nic z tego – żadne porno się w nim, w magiczny sposób, nie pojawiło. Nagle patrzę – jakieś zamieszanie. Nie to żeby do tej pory było spokojnie, ale teraz kilka osób niemal biega w tę i z powrotem jakby usilnie czegoś szukając. Słucham i… jakby rozumiem o czym rozmawiają. To jakieś omamy senne, czy jak?! Zazwyczaj ze swoimi omamami nie gadam, ale co mi szkodzi spróbować.

- Cześć!

- O! Cześć Adam!

Jak nic, to kilku moich znajomych… spod Damavandu! Niby wspominali, że się wybierają do Esfahanu, ale nawet by mi do głowy nie przyszło, że się spotkamy w tak dużym, bądź co bądź, mieście. Jaki ten Iran jest mały. To nic, że 3x większy od Polski. I tak jest mały.

- A gdzie reszta z Was? – pytam, bo większej połowy nigdzie nie widzę.

- Zostają jeszcze w Esfahanie, ktoś życzliwy obiecał ich przenocować.

- Ja właśnie też czekam na kontakt od mojego „kogoś życzliwego”, ale chyba nic z tego…

Długo nie pogadamy, bo spieszą się na autobus. Ja tymczasem biorę taksówkę i ruszam szukać noclegu. Nie chcę dłużej czekać na SMSa, którego w ogóle może nie być. Mimo, że miejscówka, którą wskazałem kierowcy jest przy głównej ulicy miasta, to on nie ogarnia tematu i razem musimy jej szukać. Udaje się po trzeciej zawrotce.

Siedzę sobie już na dość wygodnym pufie w hotelowym przedsionku i nagle czuję wibracje. Telefon! Zerkam na wyświetlacz – Ahmad! Ale mi się gęba uśmiechnęła!

- Przepraszam, że tak późno. Bierz taksówkę i wpadaj, o ile nie przeszkadza Ci to, że będzie jeszcze kilka innych osób.

Czy mi nie przeszkadza? Bardzo się cieszę! Poznawanie nowych, ciekawych ludzi to jedna z największych zalet podróżowania. Biorę kolejną taksówkę i jako, że mój perski jest dość słaby, angielski taksówkarza niewiele lepszy, a Ahmad mieszka na drugim końcu miasta, po prostu daję kierowcę do telefonu żeby mu Ahmad wytłumaczył co i jak.

- Ile? – wolę się upewnić żeby nie mieć potem przykrej niespodzianki.

- 12 000 (12 zł).

Pół godziny później jestem na miejscu. Podaję taksówkarzowi odliczone banknoty, on sprawdza i… oddaje mi złotówkę mówiąc, że dałem mu za dużo! Jeszcze raz. Podsumujmy fakty – zamiast wydymać turystę na kasę, jak się da, oddaje 1 zł mówiąc, że za dużo! Uszczypnąłem się, ale to jednak nie był sen.

Ahmad właśnie podjeżdża na swoim kremowym skuterze. Jest niewysokim gościem, o ciemnych włosach w wieku… jakieś 30 lat. Witamy się, on wręcza mi klucze, pokazując, gdzie mieszka i mówi, że spotkamy się wieczorem, bo musi natychmiast wracać do pracy. Mija kilka minut i już go nie ma. Imponuje mi zawsze niesamowicie tak duże zaufanie do, jakby nie było, obcego człowieka. Sam się bawię w CS, ale kluczy nie daję.

Calusieńki dzień spędziłem zwiedzając Esfahan, w którym zdecydowanie jest co zobaczyć. O tym jednak innym razem… Wieczorem dzwoni Ahmad i pyta, o której będę, bo dał mi jedyne klucze. Kurde, nie wiedziałem… myślałem, że to jakieś zapasowe, czy coś…

- Za godzinę będzie ok?

- Ok.

Koło 20 jestem na miejscu, po drodze spotykam Mustafę – sympatycznego Turka, którego Ahmad również zaprosił. Po kilku minutach pojawia się i gospodarz. Wchodzimy do środka i przy herbacie rozmawiamy sobie na milion różnych tematów.

- Ta grupa – jakieś 6-7 osób, to Polacy będą – mówi Ahmad.

Super! Po godzinie przychodzi cała ekipa. Siedzę w pokoju więc najpierw ich słyszę, a potem do pokoju wchodzi… reszta moich znajomych spod Damavandu!:D Ta reszta, która miała zostać jeszcze jeden dzień w Esfahanie i której „ktoś życzliwy” zaoferował nocleg. Jak się okazuje, tym kimś życzliwym był „mój” Ahmad! Patrzą na mnie, ja na nich i wszyscy w śmiech! Poziom niemożliwości i nieprawdopodobieństwa tej sytuacji zdaje się sięgać absurdu:D Bo Iran jest przecież taki mały;)

Hamadan - prawie zostałem sprzedawcą daktyli
Czy Iran jest bezpieczny?