Niezwykły kanion, czołgające się „ryby”, kolorowa jaskinia solna, krajobrazy niczym w amerykańskim parku narodowym Monument Valley – wszystko na malutkiej irańskiej wysepce rzuconej na wody Zatoki Perskiej. A do tego przejażdżka na stojąco, na odkrytej pace terenowej Toyoty mknącej przez pustynię blisko 100 km/h. Działo się, oj działo:)
Po trwającym kilkadziesiąt minut rejsie lokalnym promem z Bandar Abbas dopływamy na wyspę Qeshm. Pokazujemy lokalnemu taksówkarzowi, gdzie chcemy się dostać – Mr Amini’s House, czyli mały guesthouse rekomendowany przez Lonely Planet. Jak najbardziej słusznie rekomendowany.
- 50 zł.
- Ok, 40 zł. – próbuję negocjować
- Nie, nie… nie opłaca się.
Czyli ceny wróciły do całkiem europejskiego poziomu. Tak nam się przynajmniej na początku wydawało, bo ostatecznie okazało się, że miejscówka, którą wybraliśmy jest jakieś 60 km. za miastem. 50 zł za 120 km? Dobrze jest.
Chwilę później poznajemy pana Aminiego. Uśmiechnięty Irańczyk po 40-stce, ubrany w długą, zwiewną, białą… eee… sukienkę (?) pokazuje nam pokoik – niewielki, klimatyzowany, bez łóżek więc karimaty i śpiwory wskazane. Cena? 40 zł/os. Hmm… drogo trochę. Ale macie 3 posiłki w cenie – dodaje szybko pan Amini. To zmienia postać rzeczy! Zmieniło jeszcze bardziej po tym, jak na obiad dostaliśmy pyszne krewetki:)
Jeśli chodzi o możliwość rozbicia namiotu, to raczej ciężko – wyspa to praktycznie pustynia, trudno o wodę, a potworny upał połączony z wilgotnością powietrza podobną do tej panującej w saunie zniechęca do nocowania na dziko.
Zaraz po przyjeździe, krótkim odpoczynku, zjedzeniu pożywnej chińskiej zupki i zakosztowaniu rozkoszy, jaką daje działający klimatyzator, postanawiamy skorzystać z lokalnych Tanich Lini Łódkowych, czyli za niewielką opłatą wynająć łódkę z lokalnym sternikiem. To, że łódka zdaje się pamiętać czasy Aleksandra Macedońskiego to inna sprawa.
Wokół wyspy Qeshm jest pełno roślinności namorzynowej. To takie zielsko, które w trakcie odpływu zdaje się rosnąć na wyspach (to w dzień), a w czasie nocy, kiedy jest przypływ wszystko do wysokości najniższych gałęzi zostaje zalane. Zalane, jak Stadion Narodowy.
Oczywiście największą frajdą jest wysiąść, na którejś z wysp i się po niej przejść. Tylko uwaga, bo jako, że wyspy zbudowane są z nieskończenie grubej warstwy świeżutkiego błotka, to i zapaść się w nie można nieskończenie głęboko…
A w czasie, kiedy się będziesz spokojnie zapadał, to między nogami będą przemykać czołgające się ryby ze „skrzydełkami”.
Namorzyny to jedynie przedsmak tego, co ma do zaoferowania wyspa Qeshm. Najpiękniejszy jest jej interior. Następnego dnia za pośrednictwem pana Aminiego wynajmujemy terenową Toyotę wraz z kierowcą i ruszamy poznawać najpiękniejsze zakątki tego miejsca. Za cały dzień płacimy 1 500 000 IRR czyli niecałe 40 zł na głowę. Niewiele za bardzo wiele (przeżyć).
Mkniemy z dużą prędkością, po wąskiej, szutrowej, ale równej, jak stół drodze. Wokół nas niewielkie pustynie, z których nagle wyrastają góry o barwie złotego piasku i najdziwniejszych kształtach, tylko po to żeby zaraz nagle zniknąć. Pędzący koło 100km/h pick-up zostawia za sobą chmurę kurzu, którą lekki wiatr przenosi nad wody pobliskiej Zatoki Perskiej.
Nowoczesne auto, klima, radio… zaraz przecież nie tak podróżuje prawdziwy podróżnik:D Na pierwszym przystanku na trasie zerkamy z chłopakami na „pakę” naszej terenówki. A może by… Gdyby tak… Nasz kierowca po angielsku ani me ani be więc gestem ręki i pytającym spojrzeniem mówię, o co nam chodzi. Chwilę później siedzimy z tyłu, na odkrytej pace i z prędkością ponownie dochodzącą do 100km/h pędzimy dalej przez malowniczą wyspę Qeshm. Zaraz… co to… do dachu naszej Toyoty przymocowana jest potężna, chromowana rura…Tak korci… tak kusi… chwilę później, trzymając się owej rurki, stoję w szerokim, zapewniającym (względną) stabilność rozkroku, twarzą do kierunku jazdy! Przy prędkości wcale nie mniejszej niż wcześniej… To nie było rozsądne, to nie było mądre, ale było zajebiste! Oczywiście nie zachęcam, nie próbujcie tego, bo w razie czego nie byłoby ze mnie nawet co zbierać… Co nie oznacza, że żałuję:P
Następny przystanek – jaskinia solna. Ponoć największa i najdłuższa na świecie, ale mam co do tego wątpliwości. Warto tu zajrzeć, bo nacieki na jej ścianach i ilość wszelakich barw jest imponująca. Czy próbowałem? Czy to rzeczywiście jest sól? Nie próbowałem i nie polecam – te kolory to cała tablica Mendelejewa więc nigdy nie wiesz, co poliżesz. Jaskinia jest też fajnym miejscem dla lubiących saunę – w środku jest tak duszno i parno, że w ciągu kilku minut od wejścia calusieńki jestem oblepiony potem – aż mi się ręce błyszczą.
Jednak najpiękniejszym miejscem na wyspie Qeshm, takim, gdzie szczękę, która opadnie trzeba z ziemi zbierać ręcznie, jest kanion Chahkooh. Przepiękny wąwóz, wydrążony przez matkę naturę w piaskowcu, zapewnia takie bogactwo kształtów, że aż miło. W niektórych miejscach jest szeroki, a w innych tak wąski, że trzeba się przeciskać bokiem. Do tego żadnych turystów, żadnych punktów widokowych więc atmosfera jest absolutnie wyjątkowa. Słowa jednak w żaden sposób nie oddadzą jego piękna więc po prostu zobaczcie sami…
Wszyscy jadący do Iranu robią tę samą trasę – Teheran, Esfahan, Jazd, Shiraz i do domu. Nikt się nawet przez chwilę nie zastanowi, czy aby na pewno to najlepszy wybór. Dlatego na Qeshm nie dociera prawie nikt. Jeśli będziesz w Iranie, to nawet nie waż się ominąć tej wyspy. Jest tak cudna i tak unikalna, że śmiało możesz odpuścić dla niej jedno z tych słynnych miast. A tak w ogóle… wspominałem już, że to co powyżej, to nie wszystkie atrakcje tej wyspy?