Zawsze, kiedy masz dość, masz ochotę się poddać, zastanów się, co ci to da. Odpowiedź brzmi – nic. Poddanie się kompletnie nic ci nie da.
Głowę daję, że każdy z nas miał, ma lub będzie mieć w życiu takie momenty, w których pomyśli – mam dość, poddaję się. Ja takie momenty mam, ty, twoi znajomi, Papa Smerf i Mama Muminka też. Poddanie się jest pójściem na łatwiznę. Nie wymaga żadnego działania. Po prostu kładziesz się na swojej ulubionej kanapie i zaczynasz się nad sobą użalać, jak jakaś ciepła klucha. Rozpamiętujesz co ci nie wyszło, jak ci źle, jak bardzo zły świat się na ciebie uwziął, jak już nie masz siły się starać, nie masz siły próbować, nie wierzysz w sukces… znasz to uczucie, prawda? Potem przychodzi chwila ulgi – w końcu już podjąłeś decyzję, że się poddajesz i nie próbujesz więcej (obojętne co chcesz osiągnąć). Przez chwilę cieszysz się, że już więcej nie poniesiesz żadnej porażki. A potem…
… potem ja osobiście dochodzę zawsze do tego samego wniosku. To, że się w jakiejś kwestii poddam, kompletnie nic nie wniesie do mojego życia. Nawet jeśli coś mi nie wychodzi i szanse na sukces w tej kwestii oceniam na skromne 20%, to poddanie się redukuje te szanse do zera. Nie trzeba być geniuszem żeby wiedzieć, że 20% to jednak więcej niż zero. Wolę zatem działać i mieć nawet niewielkie szanse, a do tego świadomość, że robię co się da, niż zachować się jak ostatnia pierdoła i poddać się. Poza tym zamiast mówić „nie da się”, ja mówię „jeszcze nie wiem jak”. Z naciskiem na „jeszcze”. Czyli się dowiem i osiągnę zamierzony cel. Może nie będzie to szybko, może będzie ciężko, może będzie to wymagało wiele wysiłku, ale osiągnę. Zamiast jęczeć, że się „nie da”, że „widocznie tak musi być”, ja po prostu szukam rozwiązania. Do skutku.
Dopóki się starasz, próbujesz, działasz, zachowujesz przy najmniej cień szansy na sukces. W momencie,w którym się poddajesz – przegrywasz. Więc przestań się nad sobą użalać, przestań pieprzyć, że „się nie da” i weź się, do cholery, do roboty.