Miałem dać jakiś mniej dęty tytuł, ale w sumie co się będę przejmował. Tym bardziej, że doskonale oddaje ogromny kontrast, który szokuje mnie w trakcie szwendania się po Dubaju. Uprzedzając Twoje domysły – nie, nie chodzi o slumsy i szklane pałace, nie chodzi o biedę i bogactwo. Biedy w Dubaju nie ma więc pod tym względem jest monotematycznie. Ale za to jeśli chodzi o kontrast kulturowo – religijny, to należy przygotować się na naprawdę mocne wrażenia.
Dubaj to mix wszystkiego. Istny koktajl. To miasto, w którym Arabowie, mimo, że są u siebie, stanowią mniejszość narodową – jest ich może 20%. To miasto zbudowane przez imigrantów dla imigrantów. A tym z kolei nie widzi się ani przyjmować islamu, ani stosować do jego rygorystycznych nakazów. Nie bardzo można ich do tego zmusić, bo jest ich zbyt dużo, a poza tym Dubaj jest od nich… uzależniony. Gdyby strzelili focha i postanowili wyjechać, to miasto będące symbolem luksusu, popadłoby w ruinę. Zwyczajnie jakieś 80% budynków okazałoby się niepotrzebnych i nie miałby kto o nie dbać. Dubaj szybko zacząłby przypominać Nowy Jork z „Jestem legendą”. I tym sposobem nie niepokojone ze względów praktycznych Azjatki dumnie prezentują perwersyjnie rozpuszczone włosy (co samo w sobie, jak na warunki arabskie, stanowi softporno), nierzadko ubierając do tego mniówkę i szpilki. Wierzcie lub nie, ale widok takiej laski, mijającej się o centymetry z zawiniętą w czador, ortodoksyjną muzułmanką, sprawia, że powiedzenie „stanąłem jak wryty” nabiera dosłownego znaczenia – dwie skrajności, dwa światy, które nierzadko się zwalczają, tutaj tak po prostu sobie współistnieją.
Tak samo absurdalny i nieralny wydaje się widok tychże samych muzułmanek robiących zakupy w Dubai Mall, czyli… największym centrum handlowym świata. Ortodoksyjna religia, zabraniająca kobiecie pokazywania twarzy, kontra miejsce będące świątynią konsumpcjonizmu, przepychu, bogactwa, luksusu i materialnej rozpusty. Dwie rzeczy, które wzajemnie się wykluczają, tutaj zostają pogodzone. Albo może to po prostu zwykła obłuda…
I w końcu Dubaj, ze swoimi siedmiogwiazdkowymi hotelami, szklanymi pałacami, marmurowymi podłogami, sam w sobie jest zaprzeczeniem konserwatywnego, ortodoksyjnego islamu. Czyli… religia kończy się tam, gdzie zaczynają się pieniądze.