Zanim ruszymy na Kreml, chcemy zwiedzić słynną Cerkiew Wasyla Błogosławionego na Placu Czerwonym. Zrobiło się poważnie i pojechało Wikipedią. Bardziej po ludzku, to ten niesamowicie kolorowy budynek, znajdujący się na każdej pocztówce z Moskwy i będący niemal jej wizytówką. Tak kolorowy, że aż nierealny. Panie mogą spróbować wszystkie te kolory nazwać. Panom nie radzę – chyba, że lubicie sobie robić harakiri.
Budynek został wzniesiony w XVI w. przez Iwana Groźnego w celu upamiętnienia zwycięstwa nad Tatarami i zdobycia ich stolicy – Kazania. Legenda głosi, że władca, po zakończeniu budowy, kazał oślepić architektów żeby już nic równie pięknego nie mogli stworzyć. W rzeczywistości Iwan Groźny wcale nie był taki groźny i zrezygnował z zabaw gałkami ocznymi wykonawców tego cuda – są dowody na to, że główny projektant owej cerkwi, brał jeszcze udział w budowie Kremla Kazańskiego (nie mylić z moskiewskim). Czyli nie taki Iwan groźny, jak go malują.
Według przewodnika bilety miały kosztować 50 RUB (ulgowy) i 150 RUB (normalny). Ja do pilnych studentów się nie zaliczam więc szykuję więcej kasy – niemało, jak za wejście do świątyni, ale takie cudo trzeba zobaczyć. Stoimy z Karoliną w kolejce (Paweł odpuścił), kilkanaście osób przed nami, a ja wychylam się, jak mogę żeby dostrzec ten napisany drobnym drukiem cennik przy kasie. Głowę bym dał, że mniejszym drukiem pisane są tylko umowy kredytowe. Patrzę, patrzę… ile tam jest? Chwila… 50 RUB – zgadza się, a ta druga kwota? Ile?!250 RUB?! 25 zł za wejście do cerkwi?! Ha. Ha. Ha. Bardzo śmieszne. Tyle, że to nie żart. Trudno – stoję dalej. Już się pogodziłem z drenażem, który miał spotkać mój portfel, a Karolina proponuje, że spróbuje kupić dwa na swoją legitymację. Hmm… spróbować nie zaszkodzi. Wyjmuje ją z portfela, patrzę, a to wersja papierowa, bez jakiegokolwiek tłumaczenia na angielski. Zaraz, zaraz… czyli to po prostu kartonik ze zdjęciem, bo trudno oczekiwać żeby pani w kasie potrafiła czytać po polsku. A skoro tak… przecież mam Warszawską Kartę Miejską ze zdjęciem! Próbuję! Podchodzimy do okienka, kładę swoją „legitymację”, a Karolina swoją.
- Zdrastwujtie, dwa biliety pażałsta.
Starsza pani bierze oba dokumenty, ogląda (kompletnie nic z nich nie rozumiejąc).
- Studienty, da? – dopytuje.
- Da, kanieszna!
Udało się. Kupiłem bilet ulgowy legitymując się dokumentem wydanym przez Uniwersytet Zarządu Transportu Miejskiego w Warszawie. A myślałem, że nie jestem studentem. Dość gadania – wchodzimy.
Wnętrze Cerkwi Wasyla Błogosławionego jest znacznie ciekawsze niż wnętrze przeciętnej świątyni jakiegokolwiek wyznania. Dlaczego? Dlatego, że składa się na nie… 8 malutkich cerkwi, z których każda ma swój ołtarz i nieco inny wystrój. Takie rosyjskie 8w1. Nie mylić z matrioszkami. Jasna sprawa, że zwiedzamy wszystko – dwa piętra, liczne zaułki, wąskie korytarzyki, kolejne kapliczki – powiem szczerze, że nawet gdybym musiał zapłacić te 25 zł za wejście tutaj, to bym nie żałował. Obejrzeliśmy już wszystko co się dało więc wychodzimy. Tylko… eee… którędy? Nie wiemy za cholerę, ale przecież to nie wielki hipermarket tylko niewielka świątynia więc metodą prób i błędów wyjście znajdziemy. Albo i nie. 5 minut szukania… 10 minut szukania… 15 minut szukania – wygląda na to, że chodzimy w kółko, bo zgodnie dochodzimy do wniosku, że te same kapliczki oglądamy już przynajmniej 4. raz. Głupia sprawa – fakt, że nie mogę znaleźć wyjścia z „kościoła” jest lekko irytujący. Przyspieszam więc kroku żeby… po raz 5. trafić do tych samych kapliczek. STOP! Pomyślmy logicznie. Jeśli wyjścia nie ma tam, gdzie teoretycznie powinno być, to oznacza, że musi być tam, gdzie go być nie powinno i gdzie byśmy się go nie spodziewali. Zatem od tej chwili szukamy wyjścia tam, gdzie go na pewno nie ma. O dziwo, drogi Watsonie, moja dedukcja okazuje się być skuteczna, bo wyjście znaleźliśmy po kilku minutach.
Nie zmienia to faktu, że pierwszy raz udało mi się zgubić w „kościele”. Chyba się zgłoszę z tym tematem do „Rozmów w toku”.