Jeśli dorosły, zdrowy człowiek jest głodny i bezdomny, to tylko na własne życzenie. Dwie ręce i dwie nogi czynią go zdolnym do pracy i samodzielnego utrzymania. Dlaczego więc wyciąga łapę i mówi „daj”? Z lenistwa.
Kiedyś trudno mi było odmawiać. Dawałem parę groszy nawet, kiedy menel oficjalnie mówił, że na flaszkę. Potem tłumaczyłem się brakiem drobnych lub brakiem portfela. Na kolejnym etapie wprost mówiłem, że nie, nawet jeśli menel jeszcze nie skończył mówić. Czasem wystarczy spojrzeć na człowieka (pytanie, czy ktoś, kto sam z siebie robi zwierzę zasługuje na to miano) i już wiem o co zapyta. I już wiem, że moja odpowiedź brzmi „nie”. Więc po co mam czekać aż skończy? Na tym etapie jeszcze ruszały mnie prośby o jedzenie. Bywało, że szedłem z takim osobnikiem i coś mu kupowałem. A potem uświadomiłem sobie, że ci ludzie są głodni na własne życzenie. I wtedy skończyłem ich dokarmiać.
Po pierwsze nóż mi się w kieszeni otwiera, kiedy zdrowy chłop w sile wieku, posiadający dwie zdrowe ręce i dwie zdrowe nogi wyciąga łapę i mówi daj. Nie uwierzę, że taki człowiek nie jest w stanie samodzielnie zarobić na jedzenie. Rozdawanie ulotek, zamiatanie ulic, zbieranie śmieci z chodników, koszenie trawy, grabienie liści, odśnieżanie – wystarczy żeby się umył, przestał śmierdzieć i robotę dostanie. Mało płatną, ale na jedzenie starczy. Tyle, że jegomościowi się nie che, bo po co – powie, że jest głodny i zaraz jakiś tuman się zlituje i menela dokarmi. A menel w ten sposób wyciąga lepszą stawkę godzinową niż zarobiłby pracując fizycznie. Nie będzie się wysilał. Niech ktoś inny wstaje do pracy o 4 nad ranem i zapieprza cały dzień. On w tym czasie będzie bardzo zajęty – będzie siedział. I śmierdział.
Po drugie – nie brakuje miejsc, w których bezdomni i głodni mogą, a nawet powinni, szukać pomocy. Przytułki, jadłodajnie udzielają pomocy ludziom w potrzebie. Warunek jest jeden – zero alkoholu. I to jest wymóg nie do przeskoczenia przez tych „potrzebujących”. Czyli co? Na alkohol ma, a na jedzenie ja mu mam dać? Nie ma mowy.
Po trzecie, nie dokarmiam ich dla ich własnego dobra. Będą siedzieć na ulicach i dworcach tak długo, jak długo ludzie będą ich dożywiać. Przecież „jakoś to będzie”. Ktoś im da. Gdyby nikt nie dawał, to nie mieliby innego wyjścia, niż szukać pomocy w miejscach do tego przeznaczonych. I to mógłby być pierwszy krok do wyjścia ze społecznego marginesu. Ale nie będzie, bo przecież i tak im dacie na bułkę, którą oni zapiją winem marki wino.
I nie opowiadajcie głupot, że „nigdy nie wiadomo, czy sami nie będziemy w takiej sytuacji”, że „różnie się życie układa”, że „nie wiadomo, co nas czeka”, czy, że „różny los i różne życiowe sytuacje mogą nas spotkać”. To zwykłe usprawiedliwianie nieróbstwa i patologii. Pewne jest, to, że zdrowy człowiek pracując nawet za marne 7zł/h może zarobić na jedzenie. A jeśli mu się nie chce, to ja się nie czuję za to odpowiedzialny i nie zamierzam ponosić tego kosztów.