Paszport – książeczka, która decyduje o Twoim życiu

Zastanawialiście się kiedyś ile w życiu człowieka zależy od tej małej bordowej książeczki? Pewnie nie. W końcu w Europie posiadanie paszportu jest oczywistością. Tak samo, jak tanie linie lotnicze i podróże po 78 zł w obie strony. A zdajecie sobie sprawę, że w wielu krajach na świecie ludzie mogą tylko pomarzyć o paszporcie? Jego otrzymanie jest dla nich równie prawdopodobne, co spotkanie Harry’ego Pottera. A bez paszportu mogą tylko śnić o lepszym życiu – jutro znowu obudzą się np. w Afganistanie.

Pożegnałem się przed chwilą z owym sympatycznym Irańczykiem, którego poznałem w autobusie. Musiał jechać na próbę swojego zespołu, czy coś. Wymieniliśmy się numerami i „do zobaczenia wieczorem”. To teraz połażę sobie po mieście, pozwiedzam, poprzyglądam się życiu miejscowych. W końcu do wieczora mam czas. Tak mi się przynajmniej wydawało.

Słońce świecie, a ja idę przez park położony blisko centrum miasta, w stronę placu Imama. Gdzie nie spojrzeć, tam na trawnikach, na kocykach siedzą i piknikują ludzie. Czasem rodzinki, czasem pary (co w Iranie jest nielegalne), czasem grupki znajomych. Idę i uśmiecham się – trochę do siebie, trochę do ludzi. W tym kraju niemal wszyscy są uśmiechnięci. Bez powodu. Bo czemu nie. Tu nikt nie pyta – „Czemu się uśmiechasz? Odbiło Ci?”. Tutaj ludzie pytają raczej – „Czemu się nie uśmiechasz? Stało się coś?”

Zdążyłem przejść może 100, a może 200 metrów od miejsca, w którym się rozstałem z moim nowym znajomym.

- Mister! Hello Mister! Come here! Sit down! – woła mnie siedzący na trawniku, dwudziestokilkuletni chłopak. A towarzyszą mu dwie bardzo ładne Iranki (Iranki w ogóle są śliczne) w podobnym wieku.

Nawet chwilę się nie waham i podchodzę. Poznawanie ludzie samo w sobie jest mega ciekawe, a jeśli spotykam kogoś mniej więcej w moim wieku, to już po prostu genialnie. Dlaczego? Zawsze mnie ciekawi, jak wygląda życie moich rówieśników w innych krajach. Jak spędzają wolny czas, jakie mają poglądy, jak życie i świat wyglądają z ich perspektywy. I jeszcze coś – rozmowa z nim jest wolna od błędu systemowego pt. „jak będziesz w moim wieku”.

On mówi trochę po angielsku, cieszy się, że ma okazję poćwiczyć, bo marzy o tym żeby zostać przewodnikiem i oprowadzać turystów po najpiękniejszych miejscach w Iranie. One w języku Shakespeare’a ni w ząb. Nawet how are you. No nic kompletnie. Na szczęście on z chęcią tłumaczy więc dowiaduję się, że studiują jakiś kierunek techniczny, który wydał mi się równie zrozumiały co fizyka połączona z inżynierią genetyczną i technologią napędów okrętów podwodnych. To nic, że nie to nie ma sensu. W każdym razie studiują coś baaaaardzo mądrego i na tym poprzestańmy.

Irańczycy – moi nowi znajomi

To są młodzi ludzie. Też by chcieli podróżować, poznawać świat, wyrwać się z kraju ajatollahów. Ale szanse na to mają znikome.

- Żadne z nas nie ma paszportu. W Iranie nie możesz go dostać tak po prostu. Kobieta musi mieć zgodę ojca lub męża, mężczyzna musi odbyć kilkuletnią służbę w armii i dopiero wtedy może się o niego starać.

- I nie chcesz odwalić tej służby żeby tylko dostać paszport?

- Nie, nie wchodzi w grę…

Nie potrafił wytłumaczyć po angielsku dlaczego dokładnie nie che, ale jego mina, kiedy wspomniałem o służbie w armii mówiła wszystko. Mieszanka przerażenia i zrezygnowania.

Książeczka. Mała książeczka. Mała bordowa książeczka. Mała, bordowa, pieprzona książeczka z napisem „passport”. To ona w dużym stopniu decyduje o życiu człowieka. To ona decyduje co nam wolno, a co nie. To ona tworzy bądź niweluje granice. To ona otwiera lub zamyka drogę na najlepsze światowe uczelnie w ten sposób nierzadko przesądzając o tym kim będziemy. To ona decyduje o tym, jak jesteśmy postrzegani przez innych – inaczej jeśli napis na paszporcie głosi „United States of America”, a inaczej, kiedy „Islamic Republic of Iran”. My idziemy do Urzędu Wojewódzkiego składamy wniosek i za kilka tygodni odbieramy upragniony dokument. Nikt o nic nie pyta. Paszport należy nam się, jak psu buda. Irańczycy często o paszporcie mogą tylko pomarzyć. Coś co dla nas jest „oczywistą oczywistością” dla nich jest czymś z pogranicza science-fiction i fantasy. Tylko, jaka jest nasza zasługa w tym, że urodziliśmy się w Polsce? Żadna. A jaka jest ich wina w tym, że urodzili się w Iranie? Żadna.

Siedzę sobie na tym trawniku razem z nimi. Fizycznie dzieli nas może pół metra. Ale jeśli chodzi o możliwości, to dzielą nas lata świetlne. Ja przyjechałem do Iranu, bo chciałem. Ot taka fantazja. Nawet nie doceniam tego, że mam paszport i mogę. Przecież to takie oczywiste. 5 godzin lotu samolotem dzieli mnie od domu. Mogę wylądować w Niemczech, Francji, Włoszech i nikt o nic nie spyta. W końcu mamy Schengen. Oni mogą tylko o tym pomarzyć. Nawet gdyby wybuchła wojna, nawet gdyby nie mieli co jeść, to mają związane ręce. Nie mogą wyjechać, bo nie dostaną paszportów. Tak sobie myślę – to nie jest fair.

Idąc tym tropem – jaka jest moja, czy Twoja zasługa, że urodziliśmy się w Polsce, w Europie, w strefie Schengen? Żadna. A jaka jest wina dzieciaka, który rodzi się w Somalii, Afganistanie, czy afrykańskich slumsach? Też żadna. Jakie są nasze zasługi, że możemy się uczyć, studiować, podróżować, a jaka jest wina 8 – letniego afrykańskiego dziecka, że zamiast tego codziennie musi iść 15 km. po wodę? Z kałachem na ramieniu, bo inaczej nie przeżyje. A zasługa dziecka, które rodzi się synem arabskiego szejka? A wina dziecka, które rodzi się w dotkniętym epidemią Eboli Sierra Leone?

Mówi się, że każdy jest kowalem własnego losu. Niby prawda. Ale to, co możesz ukuć zależy od tego, jaki materiał dostaniesz. Co innego jeśli dostaniesz do kucia grudę platyny lub złota, a co innego jeśli dostaniesz grudę ołowiu. Gdybyś urodził się w lesie równikowym w Kamerunie mógłbyś sobie kuć do woli, a i tak miałbyś może 0,5% możliwości, które masz rodząc się w Polsce. A na to, gdzie przychodzisz na świat nie masz wpływu.

Isfahan - perła Iranu
Tajemnica perskich dywanów