Konkretnie to meczet, bo aż tak luksusowego pałacu to jeszcze, jak żyję, nie widziałem. A meczet to co innego.
Będąc w Dubaju wymyśliłem sobie, że wyskoczę na 2 dni do Abu Dhabi. Bez jakiegoś konkretnego celu, bo nie jest to żadna turystyczna perełka, ale skoro jestem tak niedaleko (160 km) to czemu by do stolicy nie zajrzeć.
Z Dubaju do Abu Dhabi dostaniemy się autobusem odjeżdżającym bardzo często z dworca Al Ghubaiba znajdującego się w dzielnicy Bur Dubai (dojeżdża tam zielona linia metra). Bilet kosztuje między 20 a 30 zł i można go kupić od ręki. Podróżujemy megaluksusowym autobusem (skórzane fotele, mnóstwo miejsca na nogi i te klimaty) po równej, jak stół autostradzie poprowadzonej przez środek pustyni. Ciekawostką jest, że wzdłuż całej pustynnej trasy rosną palmy. Cud? Nie – wąż nawadniający ułożony na całej długości.
Abu Dhabi samo w sobie można „zwiedzić” w ciągu jednego dnia, bo… nie ma tam nic do zwiedzania. To miasto szerokich ulic, strzelistych, szklanych wieżowców i pojawiających się czasem hoteli. To miasto, które nie ma kompletnie żadnej historii, a jeszcze kilkadziesiąt lat temu, przed odkryciem ropy naftowej, było rybacką wioską i wyglądało tak:
Oczywiście można się wybrać do Heritage Village, która całkiem fajnie pokazuje, jak dawniej ludzie żyli w tym rejonie, warto zajrzeć do Emirates Palace (czyli kolejnego hotelu, w którym za ciężkie pieniądze możesz poczuć się, jak arabski szejk), ale tak naprawdę jedynym powodem, dla którego warto przyjechać do stolicy ZEA jest Sheikh Zayed Grand Mosque. Dziwna nazwa i nic Wam to nie mówi? A pamiętacie bajkę o Alladynie? Pamiętacie małego, tłuściutkiego Sułtana, który pojawiał się w niektórych odcinkach? A pamiętacie jego pałac? No i właśnie tak wygląda ten meczet.
Ogromne, śnieżnobiałe, marmurowe kopuły górują nad miastem i są widoczne niemal z każdej jego części. Całości dopełnia kilka strzelistych minaretów. Wrażenie robi ogromne, nawet z daleka. Pierwsza myśl – tam zaczyna się inny świat, bajkowy świat. To trochę tak jakbyś zajrzał do szafy, a tam Narnia i Aslan podający Ci garnitur.
Dojechać do niego można za 2 AED miejskim autobusem, a zwiedzanie, nawet z przewodnikiem… nie kosztuje nic. Nie żartuję, nic wczoraj nie piłem i mówię to w pełni władz umysłowych – w kraju, w którym wszystko kosztuje krocie, zwiedzanie największej atrakcji miasta jest darmowe.
Już samo zbliżenie się do niego i wejście na teren powoduje, że z ust wydobywa się szczere „wow!” Imponujących rozmiarów, majestatyczna budowla, która swoim wyglądem przywodzi na myśl baśniowe pałace zachwyca, zadziwia, zdumiewa i budzi niesamowity szacunek. Ostre słońce odbijające się od śnieżnobiałego, wypolerowanego na błysk marmuru sprawia, że trudno wytrzymać bez okularów przeciwsłonecznych – użycie określenia „oślepiający blask” nie będzie tu nadużyciem. Przy tej bieli Zygmunt Chajzer i jego skarpetki wyprane w nowym Vizirze mogą się schować.
Idąc w stronę głównego gmachu mijamy fontanny, których dna wyłożone są cudnymi niebiesko-szafirowymi mozaikami, a następnie wchodzimy na gigantyczny dziedziniec – ma 17 000 m2 i jest wykonany w całości z białego marmuru. W jego centralnej części można podziwiać największą na świecie mozaikę, przedstawiającą kwiaty, wykonaną, a jakże, z różnokolorowych marmurów – żółtych, zielonych, niebieskich, czerwonych.
Inicjator budowy tej imponującej świątyni wzniesionej w latach 1996 – 2007, Sheikh Zayed bin Sultan Al Nahyan, chciał aby „jednoczyła świat”, stąd znajdziemy tutaj inspiracje czerpane z wielu kultur i tradycji, a do jej budowy wykorzystano drogocenne materiały, kamienie i kruszce z całego świata.
Wchodzimy do środka, ale wcześniej oczywiście zdejmujemy buty (uwaga na gorący marmur – spokojnie można się poparzyć!). Pan przewodnik, młody Arab, świetnie mówi po angielsku, cały czas się uśmiecha, ale jakiś dziwny ten uśmiech, jakiś taki nie szczery… oby się zaraz nie wysadził.
Przechodzimy przez drzwi z niewiarygodną ilością niewiarygodnie pięknych witraży. Ściany przedsionka zdobią setki kwiecistych, marmurowych mozaik – od tych pierwszy różnią się tym, że dodatkowo są wypukłe (można powiedzieć 3D). Wchodzimy do sali głównej i… mam wrażenie, że Atlantyda własnie została odnaleziona. Przepych i bogactwo dosłownie zwala z nóg. Wszędzie kryształy, marmury, złocenia, białe złoto, perły i wszystko czego tylko dusza zapragnie. Na podłodze leży największy na świecie dywan o powierzchni 5627 m2 (!) i masie 35 ton! Hmm… a może bym taki na pamiątkę przywiózł? Pod sufitem wisi 7 ogromnych żyrandoli wykonanych z milionów kryształów Swarovskiego. Największy z nich ma… 10 m. średnicy i 15 m. wysokości. Bo grunt to porządne oświetlenie. Ściana, w stronę której się modlą (za cholerę nie przypomnę sobie, jak się nazywa) jest pokryta białym złotem. Mają rozmach… jakby to powiedział Stefan „Siara” Siarzewski.
Nie przesadzę jeśli powiem, że cały Dubaj nie robi takiego wrażenie, jak ten jeden meczet.
A wychodząc wdałem się w ciekawą rozmowę z przewodnikiem. Chciałem się dowiedzieć, czy naprawdę nie ma bardziej humanitarnego koloru niż czarny, w który muszą zawijać się kobiety w tym 50-stopniowym upale. Opowiadał, że to zwyczaj, że tradycja i, że… to wcale nie musi być czarny! A zielony mógłby? Tak. A żółty? Też. A niebieski? Też. Powiedział, że nigdzie w prawie nie jest napisane, że to musi być czarny, a kobiety same go wybierają. Hmm… może po prostu mają świadomość, że prawo prawem, ale za inny kolor zostałyby przez społeczeństwo zlinczowane. Gdzieś wyczytałem, że miarą wielkości danej kultury jest to, w jaki sposób traktuje kobiety. Nic dodać ni ująć. I żadne stawianie wielkich meczetów tego nie zmieni.